sobota, 14 lipca 2007

Kołobrzeg

Ciepło się robi – czas wyjechać nad morze...
W zasadzie jeśli chodzi o akweny wodne większe, niż jezioro Śniardwy, to mam małe doświadczenie. Ogranicza się ono do polskiego morza, i na dłuższy czas pewnie tak pozostanie. Być może Bałtyk jest zimny i brzydki – nie wiem, nie mam porównania – dla mnie ma swój klimat i po prostu dobrze mi się kojarzy.
Jednym z moich ukochanych miejsc w Polsce, o czym z pewnością jeszcze napiszę, jest Trójmiasto. Jednak celem mojej ostatniej podróży na północ kraju był Kołobrzeg. Był to wypad krótki, bo służbowy, ale na tyle bogaty w zdjęcia i ciekawostki, że wart wspomnienia.
Pierwsze kroki z dworca (bo przyjechałyśmy – moja koleżanka z pracy i ja – rzecz jasna pociągiem) skierowałyśmy na kołobrzeskie molo. Molo w Kołobrzegu jest - co tu dużo kryć - brzydkie. Żelbetonowa konstrukcja z odrapanymi metalowymi poręczami i ohydnymi pomarańczowymi koszami kłującymi w oczy (chociaż na biało by przemalowali). Brakuje w nim uroku trójmiejskich pomostów. Toteż nie zabawiłyśmy na nim długo.





Sezon jeszcze nie w pełni (połowa maja). Nie ma tłumów i przez to morze wydaje się piękniejsze...





Kolejnym żelaznym punktem dla turystów, zwłaszcza mających na zwiedzenie miasta tylko kilka godzin, tak jak my, jest oczywiście latarnia morska. Pamiętałam ją jeszcze z okresu dzieciństwa – zrobiła na mnie wtedy dość duże wrażenie, ponieważ była to pierwsza latarnia, jaką w swoim życiu widziałam... Po drodze mijamy pomnik Zaślubin Polski z Morzem – kolejne betonowa konstrukcja, o której urodzie może nie będę się wypowiadać, ze względu na wartość patriotyczną, którą ma za sobą nieść.



Wymowniejszym symbolem jest polska flaga, trzepocząca na maszcie na plaży. Pięknie komponuje się na tle polskiego morza. Ten widok może dawać więcej do myślenia, niż jakikolwiek inny postument....



Sama latarnia jest pierwszą ładniejszą budowlą, którą widziałam w Kołobrzegu (a nie - przepraszam, nie pierwszą. Budynek dworca, świeżo odnowiony, prezentuje się bardzo ładnie, ale mam kiepskie zdjęcie, więc go nie zamieszczę). Od momentu kiedy wyszłyśmy z pociągu zastanawiała mnie masa betonu, która dominuje w tym mieście. Wiem – w innych, większych miastach jest go jeszcze więcej, ale tutaj jakoś tak bardziej bije w oczy. Być może to przez obecność morza, którego naturalnym kontekstem powinna być przyroda, las, piasek itd.
Bardzo nie lubię betonu. Stanowczo i zdecydowanie wolę cegłę.









A wokół latarni – jeden wielki plac budowy. Trwało umocnienie i remont falochronu, a przy ujściu rzeki w pośpiechu budowano bocznicę kolejową (jak się okazało – na przyjazd specjalnego pociągu turystycznego „Pirat”, ciągniętego przez parowóz).







Zapewne kiedy przyjadę tu następnym razem, wszystko będzie wyglądało „cacy”.
Z latarni skierowałyśmy swoje kroki w kierunku centrum miasta. Po drodze – kolejny wielki plac budowy, a właściwie rozbiórki. Rosną nowoczesne osiedla mieszkaniowe, ładne, czyste, ale.... takie same jak wszędzie. Nikną stare budynki, podwórka z porozwieszanym praniem i całym tym „folklorem” – jakikolwiek by nie był... Szkoda...





Chwilę potem mijamy coś, co nazywa się bondaż, a jest naturalnym tunelem zieleni, powstałym przy „delikatnej” pomocy człowieka. Idealne miejsce na wściekłe upały!



Centrum miasta to dość nietypowy rynek, a może raczej dwa połączone ze sobą skwery. Jeden – to zieleń i przepiękne dywany kwiatowe, a także bardzo ładnie prezentujące się fontanny. Drugi – już bardziej „miejski”, okalają budynki instytucji, restauracje i kościół.







Ciekawe, że tam gdzie jest fontanna w pobliżu MUSZĄ znajdować się dzieci, które jak powszechnie wiadomo, żadnej wodzie nie przepuszczą... Uwielbiam widok dzieci babrających się po deszczu w kałużach, i beztrosko chlapiących w fontannach.



Kołobrzeg – ciekawe doświadczenie turystyczne. Widać, że miasto się rozwija i chce zrobić dużo, by być luksusowym kurortem. Jeśli ktoś takowe lubi, to w przyszłości z pewnością będzie tu często przyjeżdżał, bo Kołobrzeg ma spory potencjał. Ja akurat nie przepadam za widokiem ściśniętych koło siebie budynków sanatoryjno-wypoczynkowych, tłumami polskich i niemieckich kuracjuszy, i ogromnymi plakatami reklamującymi „Bild” czy inny niemiecki „Fakt” (paradoksalnie – kocham Sopot, ale nie z tych powodów).
Za to uwielbiam kołobrzeski klimat – morskie powietrze, a zwłaszcza tak chłodne jak tutaj, bardzo mi służy.
Ktoś ma ciekawe doświadczenia związane z tym miejscem?

Na koniec - coś co mi się marzy, ale nie wiem, czy kiedykolwiek zdobędę się na odwagę. Widok z takiego samolociku na wybrzeże musi być wspaniały! Chyba kiedyś się skuszę...

6 komentarzy:

Dagmara Gorczyńska pisze...

No, doczekałam się nareszcie! Bałtyk jest piękny! Wcale nie ustępuje urodą innym obcym akwenom, nie wiem, skąd się biorą takie stereotypy. Twoja notka je obala. :-)

Jako dziecko jeździłam dość często do Juraty, był tam taki ośrodek "Delfin". Zainspirowałaś mnie i pewnie teraz zrobię blotkę o Juracie. :-) Ale nie teraz, teraz czytam "Przepiórki w płatkach róży". :-)

Anonimowy pisze...

Robisz smaka na morze :)

Syrenka pisze...

Sama mam smaka na morze :)
Jak w tym roku nie pojadę do Trójmiasta, to chyba pęknę! A Verdiana narobiła mi smaka na Półwysep Helski.

Anonimowy pisze...

No, Kochaneńka! Toż to cała TY! Wszędzie Cię pełno, jak zwykle wiele interesujących chwil skomentowanych i uchwyconych- no właśnie - masz już aparat? Bosko, BOSKA! ;)

A mi się tęskni za tym naszym autostopowaniem i niszczeniem trawki na ogródku Pani Matki! :D

Buziiiiiiiiiiiiiii

Twoja Adasia :*

Syrenka pisze...

Adaś, kochanie, rzucaj te Anglię w cholerę, i wracaj, bo nie mam z kim wyjeżdżać ;)

Anonimowy pisze...

Ha! U mnie nie ma morza, ale będą najpiękniejsze żaglowce! Więc nie marudź, tylko przyjeżdżaj!