sobota, 30 czerwca 2007

"Na słowiańskiej góry szczycie..."*


Ślęża. Tajemnicza góra. Mijałam ją setki razy, zanim dane mi było ją zdobyć. Intryguje samym położeniem – wśród bezkresnych, płaskich jak stół nizin Dolnego Śląska wyrasta niespodziewanie kilka pagórków. I choć wygląda na łatwo dostępną i niewysoką – uwierzcie mi – trzeba się trochę namęczyć, żeby wspiąć się na jej szczyt.



Wycieczkę rozpoczęliśmy** od przełęczy Tąpadła. Nastawieni bojowo i bardzo pozytywnie po ujrzanych wcześniej przepięknych krajobrazach. Obraliśmy popularny, „turystyczny” szlak żółty (kwestia sporna – niektórzy twierdzą, że to pomarańcz) – prosta droga na sam szczyt, na tyle „wygodna”, że można bez trudu wejść na nią w eleganckich sandałkach, lub nawet obcasach... (widziane na własne oczy). Mnóstwo dzieci i rowerzystów, tłok i jarmark jednym słowem. Bardzo tego nie lubimy, ale następnym razem będziemy mądrzejsi.



Szlak okazał się mało interesujący nie tylko z powodu tłumów, ale też widokowo: cały czas wśród drzew, więc nie było dane napawać się krajobrazem. Miało to jednak swój pozytywny aspekt – przyjemne zaskoczenie doznaniami estetycznymi już na samym szczycie.
Piękne widoki to nie jedyna atrakcja po wdrapaniu się na Ślężę. Jak wiadomo, góra była silnym ośrodkiem kultu pogan, czego pozostałości możemy oglądać do dziś. Furorę w naszej rodzinie zrobiło „miejsce kultu w starożytności” – bez najmniejszego trudu skombinowaliśmy i obiekt kultu, i czcicielkę...





Niestety – było za mało czasu, żeby utworzyć kultowe figurki, ale i tych na szczycie nie brakuje:


Zdjęcie ze strony http://www.sleza.sobotka.net (polecam!)

Znacznie nowszą „atrakcją” jest charakterystyczna wieża radiowo-telewizyjna. O kwestiach estetycznych nie będziemy dyskutować, może przynajmniej jest pożyteczna.





Na szczycie Ślęży można również przenocować. Świetne miejsce na szkolne wycieczki – w ciemnościach nikt z uczestników nie odważy się zejść po wodę ognistą...



Dalej – stary kościół, a może część zamku(?) zbudowanego z kamiennych bloków. Na wieży znajdował się kiedyś punkt widokowy. Zaczyna się seria „achów” i „ochów” zachwyconych widokami wycieczkowiczów.




Ktoś zna łacinę?


Dowód na to, że pogańskie kręgi nadal są w modzie :)

Szukając najwyższego punktu Ślęży, z wielkim zadowoleniem stwierdziłam obecność specjalnie wybudowanej wieży widokowej.



Jakość żelbetonowej konstrukcji (na oko czasy Gierka, a może nawet Gomułki) pozostawia wiele do życzenia, jednak bez wahania wlazłam na najwyższą platformę. Wlazłam, i wstrzymałam oddech, porażona przepięknym krajobrazem.
Tego dnia mieliśmy ogromne szczęście. Pogoda w okolicach masywu Ślęży bywa naprawdę kapryśna (jako ciekawostkę podam, że Ślęża to miejsce najczęstszych wyładowań atmosferycznych w Europie!), nawet nazwa zobowiązuje (Ślęża od wyrazu „ślęg”, czyli prasłowiańskiego określenia wilgoci), tymczasem widoczność była fantastyczna! Widać było Śnieżkę, a nad Wrocławiem i w stronę Górnego Śląska – grubą, burą warstwę smogu.
Oto kilka ujęć ze szczytu:




Wieża kościoła i dach schroniska


Po prawej zalew w Mietkowie


Stok narciarski na Raduni


Na horyzoncie smog nad Śląskiem


Wieża, wiadomo...





Nasyceni widokami zleźliśmy z rozpadającej się konstrukcji (co nie było takie proste, zwłaszcza w tłoku) i w drogę powrotną ruszyliśmy szlakiem niebieskim. Gorąco polecam, ale raczej do schodzenia niż wchodzenia – momentami ścieżka przypominała szlaki niczym w Tatrach (tu przyznam się do największej turystycznej porażki swojego życia, mianowicie – nigdy nie byłam w Tatrach. Jakoś tak się nie złożyło. Tatry znam tylko ze zdjęć). Dodatkowym utrudnieniem, a właściwie atrakcją, były powalone po niedawnych wichurach drzewa. Zaimponowała mi moja Babcia, która w tak szacownym wieku (nie powiem jakim, chociaz ona sama twierdzi, że może się już nim bardziej chwalić niż wstydzić) śmigała po skałach jak młoda kozica. Szlak niebieski był zdecydowanie mniej nudny, niż ten, którym wchodziliśmy, poza tym miał jeszcze jeden atut – nie było na nim pędzących w dół na łeb i na szyję rowerzystów-kamikadze.
Kilka zdjęć:






Babcia-kozica :)


Hmmm, którędy zejść?


Gdzieś tam w głębi jest oznaczenie szlaku...


Pyza ratuje przyrodę :)


Już na dole. W tle Radunia.

Cóż. Na parkingu okazało się, że samochód mocno niedomaga (chłodnica). Drogę powrotną spędziliśmy przy... włączonym ogrzewaniu, żeby schłodzić silnik, i przystankach w zacienionych zaroślach – w tym samym celu...



I żeby zakończyć bardziej przyjemnym widokiem – dwa malownicze widoczki z okolicznych wiosek. Wielka szkoda, że na zwiedzenie Sobótki nie starczyło czasu i sprawnego auta.





_______________________________
* początek wiersza Romana Zmorskiego
** moi Rodzice i Babcia

Pyza na polskich dróżkach

Krótko o sobie:
Kobieta w najlepszych latach swojego życia.
Wykształcenie wyższe prezydenckie.
Praca interesująca, niskopłatna.
Zainteresowania szerokie, acz bywa, że pobieżne.
Ulubione zajęcie: uprawianie turystyki niskobudżetowej, głównie kolejowo-autostopowej, z bezczelnym wykorzystaniem rozrzuconych po całym kraju znajomych. Za granicę się nie wybieram, bo uważam, że Polska jest najpiękniejszym krajem świata. Być może jestem naiwna.

Ta strona ma być zapisem moich licznych, prywatnych i służbowych podróży, ma być hołdem złożonym dostojnym, kilkusetletnim miastom, niewielkim miasteczkom i malowniczym wsiom, w których miałam okazję być, lub przez nie przejeżdżać. To nie będzie przewodnik turystyczny, bo tych na rynku są całe miliony, ale dokument moich własnych impresji, moich wrażeń i spotkań z miejscami i ludźmi.

Życzcie wytrwałości!


Niżej: rzeczona Pyza i polskie dróżki:


fot. Piotr Chyliński